W ostatniej odsłonie kącika podsumowującego skupimy się na Wrocbalowej Lidze Biznesu, w której minionej jesieni działo się wiele i wiele też było niespodzianek. Więcej o nich i nie tylko o nich w swoim tekście ujął nasz stały felietonista - Michał Pondel. Zapraszamy do czytania.
WLB 1:
Warto strzelać dużo goli
W piłce nożnej są różne filozofie gry. Jedni mówią, że mecze wygrywa się przede wszystkim żelazną defensywą. Drudzy uznają, że żeby odnosić sukcesy trzeba strzelać dużo goli. My jesteśmy gdzieś po środku tych filozofii, szanując, je obie, ale zgodzimy się z tym, że warto strzelać dużo goli, zwłaszcza więcej od przeciwnika o czym nie raz mówił polski klasyk piłki nożnej, świętej pamięci trener - Kazimierz Górski. Duża ilość zdobywanych goli dała tytuł mistrzowski ekipie BNY Mellon. 40 trafień to nie był co prawda najlepszy wynik w WLB 1, bo przecież więcej bramek strzeliły ekipy z Ukrainy (AKD Bruk i Elitbud), ale był to rezultat zdecydowanie lepszy od tego, który wyśrubował Royal Transport i Spedycja. To właśnie Mellon i Royal stoczyły bezpośredni bój o majstra, a że w bezpośrednim pojedynku mieliśmy tutaj remis - 1:1 to złoto przypadło drużynie z lepszym bilansem bramkowym. W tej statystyce lepszy okazał się team Michała Dranki, który strzelił naście goli więcej, a bilans miał lepszy o siedem trafień. To pokazuje tylko, że do żelaznej defensywy warto dołożyć efektywność w ataku, bo te pojedyncze bramki mogą przesądzić o wielu sprawach. Tutaj przesądziły o pierwszej pozycji.
Patrząc jednak przed sezonem, to o ile wysokie miejsce Mellona jakoś nadzwyczajnie nie dziwi, bowiem ten zespół odkąd gra we Wrocbalu to zawsze gra o awans i nie raz już występował w najwyższej klasie rozgrywkowej, to z kolei druga pozycja Royal Transport i Spedycja to spora rewelacja. Kapela Wojciecha Szkudlarka wiosną rzutem na taśmę wywalczyła utrzymanie w pierwszej lidze, ale lato przepracowała wzorcowo. Dominik Kalachurski i dowodzona przez niego defensywa była wybitna (zaledwie 9 goli straconych), a z przodu obok Mateusza Świerka dobrze spisywał się Marcin Szczepaniak. To Ci gracze w kluczowych momentach prowadzili swój zespół do zwycięstw, a osiem w całym sezonie pozwoliło na zajęcie drugiego miejsca i udział w barażach, w których to "Rojaliści" pokonali FC Argon. Obie wyżej wspomniane kapele wiosną 2024 roku będą grać w Ekstralidze i nie będą w niej łatwymi przeciwnikami.
Zaprzepaszczona szansa i zbyt późne przebudzenie
Jeszcze więcej goli zdobywały, o czym już wspominaliśmy, zdobywały AKD Bruk i Elitbud, lecz im jednak do awansu jednak czegoś zabrakło. Na pewno ich defensywa mogła wyglądać nieco lepiej, ale bardziej zawiódł ten tak zwany mental, za mistyczna głowa, która w sporcie ma pierwszorzędne znaczenie. AKD można śmiało (chociaż na pewno to się tej drużynie nie spodoba) rozczarowaniem sezonu. Z jednej strony, trzecie miejsce jako debiutant to bardzo dobry rezultat, ale ekipa Jaroslava Turchaka miała sprawę mistrzowskiego tytułu we własnych rękach. Niestety - pierwszorzędnie tę szansę zaprzepaściła i to w końcówce sezonu. Trzech punktów zabrakło do lidera, a niewybaczalne okazały się porażka z później zdegradowanym Great Works, a pośrednio też wcześniejsze remisy i przegrany mecz z mistrzowskim Mellonem. Wystarczyło wygrać w ostatnim meczu, aby znaleźć się w grze o Ekstraligę, ale niestety tego wtorkowego wieczoru przy Sarbinowskiej zabrakło debiutantowi ludzi do grania i bardziej ograny we Wrocbalu przeciwnik to wykorzystał.
Jeśli chodzi o Elitbud to tutaj o braku sukcesu, bo dla spadkowicza czwarte miejsce jest czymś nieakceptowalnym, zaważył bardzo słaby początek sezonu. We wrześniu ekipa rodem z Ukrainy miała swoje problemy (głównie kadrowe) i na starcie przegrała dwa mecze. Później już w kolejnych dziewięciu kolejkach nie odniosła porażki, strzelając bardzo wiele goli, lecz trzy remisy w tym ten sławienny z Mellonem (prowadzili 4:0, żeby zremisować 4:4) zabrały Andrey-owi Ratsowi i jego kolegom marzenia o medalach. Jak się okazało - przebudzili się zbyt późno. Trzeba jednak przyznać, że gdy Elitbud wystartuje wiosną do gry i utrzyma kadrę z jesieni to będzie znów realnie walczył o awans do elity.
Protokół "brak awansu" i powracające problemy
Zdecydowanie lepsze miejsce na koniec sezonu mógły, a nawet powinny uzyskać uznane wrocbalowe marki, czyli Szpilmacherzy i Piorun Zaodrze. "Szpilki" zajęły dopiero piąte miejsce (wiosną miały medal), a przecież świetnie w nowy sezon weszły. W pierwszych sześciu meczach uzyskali 16 punktów na 18 możliwych, po drodze pokonując groźny Elitbud czy rozbijając Busa Marco Polo. Niestety po półmetku grania coś się zacięło (od przegranego meczu z Piorunem Zaodrze) i w kolejnych grach kapela Pawła Kalinowskiego uzbierała zaledwie trzy oczka pokonując z wielkim trudem słabo radzącego sobie Torka. Potem była porażka walkowerem z Royalem po zdekompletowaniu składu, lanie od AKD Bruk i nieznaczna przegrana z Mellonem. Co było przyczyną tak słabego finiszu rozgrywek? Przecież w tym sezonie Szpilmacherzy byli wzmocnieni zaciągiem z Sancho Panza (Eryk Klimczak, Mateusz Salamaga), a Łukasz Hauzer również prezentował niezłą formę. Osoby, które są blisko WLB i wymieniają zdania z zawodnikami spod znaku Wyborowej mogą snuć pewne domysły. Nie raz słyszano od graczy "Szpilek", że ze względu na zaawansowany wiek, nie chcą rywalizować o punkty w najwyższej klasie rozgrywkowej, bo przy dużym nakładzie energii i tak nie gwarantowałoby im to regularnego punktowania, a mogłoby odebrać radość z gry w piłkę nożną. W pierwszej lidze zespół ten czuje się bardzo dobrze, punktuje regularnie i zawsze jest w czubie tabeli. Z racji tego, że nie można się zrzec awansu to wielu mówi o zaciągnięciu hamulca i odpaleniu protokołu "brak awansu", tak, aby nie martwić się o to, że trzeba zagrać w Ekstralidze. Może jest to zgubne myślenie. Może są to pomówienia w kierunku graczy Szpilmacherów, ale jest to też jedno z wytłumaczeń słabszej postawy w drugiej części sezonu.
Po raz kolejny skrzydeł nie mogli rozwinąć gracze Pioruna Zaodrze, którzy chociaż kadrę mają bardzo dobrą to jednak minionej jesieni nie była ona regularna. Tylko sześćiu graczy rozegrało więcej niż osiem spotkań, a to pokazuje tylko, że za każdym razem brakowało tej ławki, która przecież jak dobrze wiemy jest kluczem do sukcesu ("pokaż mi jaką masz ławkę, a powiem Ci jaką masz drużynę" - taki ładny, znany trenerski cytat). "Pioruny" potrafiły ograć Szpilmacherów, Mellona czy zremisować z Elitbudem, lecz również notowały wpadki z Eko-Oknami, Busem Marco Polo czy przede wszystkim z Olimpią Sępolno. Ta niestabilność sprawiła, że plany awansu team Marcina Stachowicza musi odłożyć na wiosnę, a głównym warunkiem znów jest ustabilizowanie kadry, która się destabilizuje w Piorunie, w ostatnim czasie dosyć często.
Transfery zapewniły utrzymanie
Mówią, że drugi sezon Bus Marco Polo, bo o nim jest ten podrozdział, to zespół z dużym potencjałem, który do tej pory był za mocny na drugą ligę, a zbyt słaby na ligę pierwszą. Często utrzymywał się w wyższej klasie rozgrywkowej, bo ktoś inny się wycofał lub odmówił awansu. W minionym sezonie "Autobusy" nie musiały zdawać się na los czy "łaskę" organizatorów, bowiem sami dosyć pewnie zapewnili sobie ligowy byt. 15 punktów zdobytych i aż 34 gole strzelone (no i niestety też 34 stracone). Zespół ten potrafił być konkurencyjny. Postawił trudne warunki Mellonowi i Royalowi, ograł Pioruna Zaodrze czy zremisował z AKD Bruk. Zdarzały mu się mega wpadki, którymi były wysokie przegrane z Elitbudem czy Szpilmacherami, ale i tak sezon w ich wykonaniu trzeba uznać na plus. Co jednak było przyczyną dobrej postawy? Niewątpliwie dwa transfery zawodników, którzy do tej pory występowali w Busie tylko i wyłącznie w lidze OFC. Z Planety Mebla przyszli Piotr Miklas i Grzegorz Kozioł i kilka meczów swojej ekipie wygrali. Pierwszy z nich strzelił 5 goli i zanotował 4 asysty, a drugi ośmiokrotnie pokonywał bramkarzy rywali i dwa razy asystował, zgarniając przy tym dwukrotnie tytuł MVP. Te naście wypracowanych trafień pomogło w utrzymaniu, a dodając do tego takich graczy jak Patryk Hłobaż, Mateusz Mrowiec, Krzysztof Dębowski czy Damian Świadek śmiało można przewidywać, że w kolejnym sezonie drużyna Pawła Markowskiego może zanotować kolejny progres.
Odpowiednia szybkość reakcji zapobiega katastrofie
Jedną ze składowych treningu sportowego jest kształtowanie szybkości reakcji. Im szybciej coś na murawie robisz, tym wypracowujesz przewagę nad przeciwnikiem. Im szybciej reagujesz na kryzys formy, tym łatwiej Ci go zażegnać. Ta szybkość reakcji ma zastosowanie w każdej dziedzinie życia, a i we Wrocbalu kilka drużyn pokazało, że potrafi dobrze i w odpowiednim czasie reagować na to, że dzieje się źle. Jednym z przykładów jest niewątpliwie Eko-Okna S.A. Zespół ten utrzymanie w pierwszej lidze uzyskał dopiero wygrywając w swoim ostatnim meczu, ale jedno zwycięstwo by mu ligowego bytu nie zapewniło. "Szklarze" po umiarkowanym starcie, później miały serię trzech porażek i w pewnym momencie byli realnie zagrożeni spadkiem. Miesiąc przed końcem grania wzięli się jednak do roboty i w czterech ostatnich starciach zainkasowali aż 9 punktów. To pozwoliło im wyprzedzić o dwa oczka Great Works i pozostać na zapleczu Ekstraligi na kolejny sezon. Znów zadziałała gra kolektywna, znów było zaangażowanie i dobra forma trójki liderów - Jakuba Samborskiego, Adriana Gliszczyńskiego i Łukasza Szydłowskiego. Znów była odpowiednia szybkość reakcji.
Tego samego nie możemy powiedzieć w przypadku Great Works, któremu do uniknięcia degradacji zabrakło zaledwie dwóch oczek. Gracze Arkadiusza Szewczuka w trzech ostatnich meczach potrafili zainkasować komplet oczek ogrywając po drodze innego rywala walczącego o utrzymanie - Eko-Okna czy sprawiając niespodziankę w starciu z faworyzowanym AKD Bruk. Niestety we wcześniejszej fazie sezonu, w pozostałych ośmiu spotkaniach dawne Sensorino zgarnęło zaledwie cztery oczka (remis z Olimpią Sępolno i wygrana z Torkiem). Gdyby Dariusz Sojka i jego kompania przebudzili się ciut wcześniej i zaczęliby punktowanie od starcia z Elitbudem czy Mellonem to niewątpliwie mówilibyśmy o nich jako o drużynie, która w przyszłym sezonie nadal będzie występować w pierwszej lidze. Tak się jednak nie stanie. Great Works będzie musiało się odbudować, a mając w swoim składzie takich zawodników jak wcześniej wspomniany Sojka, Bartosz Kowalski, Szymon Brzezicki czy Allan Mierzwa to awans z drugiej ligi powinien być formalnością.
Za słabi na pierwszą, za mocni na drugą ligę
Na koniec o drużynach, które w drugiej lidze brylowały, ale po awansie sobie zupełnie nie poradziły. Żar Tropików wiosną świętował srebrne medale, a jesienią w jedenastu spotkaniach nie zanotował choćby jednego punktu i gdy już był pewny degradacji zaczął oddawać walkowery. W efekcie zakończyli granie z jednym remisem (z Olimpią Sępolno) i z aż pięcioma punktami minusowymi. Mieli co prawda problemy kadrowe, ale też kadry nie powołali większej. Tylko czterech graczy "Palm" wpisywało się na listę strzelców, a najlepszym był nominalny obrońca - Grzegorz Maziak (trzy trafienia). Adam Łapeta tylko raz znalazł sposób na pokonanie bramkarza przeciwników. Waldemar Zubik uczynił to dwukrotnie, a taki Jan Gruca, czyli lider środka pola - to w ogóle na mecze nie przychodził. Brakowało ludzi, brakowało odpowiedniej jakości i rychły spadek stał się faktem.
Zdecydowanie lepsze wrażenie pozostawił po sobie Tork, który tych punktów zdobył sześć i chociaż również tracił wiele goli (46 trafień na minusie) to jednak o wiele więcej niż Żar ich strzelił (Żar - 8, Tork - 23). Do uzyskania utrzymania zabrakło aż dziewięciu oczek i chociaż ciężko byłoby je uzyskać, to jednak team Łukasza Cygańczuka do końca o to walczył i ani razu nie poddał meczu walkowerem. Beniaminek wygrał dwa mecze z Żarem i Olimpią Sępolno, ale też w kilku starciach był blisko sprawienia niespodzianki. Były to mecze nieznacznie przegrane ze Szpilmacherami (3:4), z Piorunem Zaodrze (1:2), czy z BNY Mellon (3:4). Czego zabrakło - też większej jakości i lepszej frekwencji meczowej ważnych graczy takich jak Cygańczuk, Binkowski czy Sikora. Wtedy - kto wie? Może ten końcowy rezultat byłby bardziej korzystny?
Olimpia Sępolno co prawda wiosną nie grała w drugiej lidze, bo Wrocbal Cup to były osobne rozgrywki, ale w nich przecież zgarnęła medal i w wielu meczach grała naprawdę bardzo dobrze. Pierwsza liga WLB okazały się jednak zbyt wysokimi progami. W efekcie końcowym team Marcina Tomaszewskiego nie wygrał ani jednego spotkania, a zaledwie trzy z nich zremisował (były to remisy w trzech pierwszych spotkaniach - z Żarem, Great Works i Piorunem). Miewał dobre mecze przegrane, ale co z tego jak finalnie zabrakło oczek. W przypadku tej drużyny słowo niestabilność to dobre określenie przyczyny ich klęski. Zaledwie czterech graczy wystąpiło w siedmiu lub więcej meczach. Często też brakowało ławki rezerwowych czy nominalnego bramkarza. W takich okolicznościach nie da się wywalczyć utrzymania.
WLB 2:
Czołówka bez zaskoczeń!?
We Wrocbalu ligi typera nikt nie prowadzi, bo przecież hazard jest zagrożony a i rozgrywki są bardzo nieprzewidywalne i ciężko byłoby o skuteczne typowanie (pokazał to m.in sezon w Ekstralidze). Organizatorzy jednak swoje typy nie raz przedstawiali, a w drugiej lidze WLB głównymi kandydatami do gry o awans do wyższej klasy rozgrywkowej byli spadkowicze - Wrocław Cosmos i Kreowanie Marek, a także były pierwszoligowiec - KP Ogrodomania. Te drużyny miały być w czołówce i w tej czołówce były zajmując miejsca na podium. Pierwszą lokatę uzyskali "Kosmici", którzy przez cały sezon grali równo. Mieli kim grać, grali pragmatycznie i ligę wygrali z przewagą sześciu punktów nad wicemistrzem. Aż pięć spotkań wygrali różnicą jednego gola i tylko raz zeszli z boiska pokonani, po tym jak sposób na ich ogranie znalazło Old Blue Angels. Poza tym ekipa Oleha Vasylchenko ograła Ogrodomanię, zremisowała z Kreowaniem i aż w sześciu spotkaniach zanotowała czyste konto, co było akurat dużą zasługą Luisa Alberto De Boix Presy. Do tego swoje cegiełki w ofensywie regularnie dokładał Dominiq Osodo i szybki powrót do pierwszej ligi stał się faktem. Czyli podsumowując - składowe sukcesu były cztery - dobra gra kolektywna (aż 14 zawodników przynajmniej raz wpisywało się na listę strzelców), stabilna kadra (13 zawodników zagrało więcej niż w 7 spotkaniach), świetna defensywa (zaledwie 8 goli straconych) i efektywnie grająca ofensywa (31 trafień na plusie). Tak trzymać.
Drugie miejsce przypadło Ogrodomanii, co z jednej strony mogło dziwić, bo dlaczego nie pierwsze, a z drugiej w ogóle nie powinno dziwić patrząc na to jak ograna i doświadczona jest kadra tej drużyny. Tomasz Felisiak, Jan Mikoś, Łukasz Światłowski, Krzysztof Wiater, Łukasz Dyczkowski czy Damian Kokociński. Ci gracze z powodzeniem radzili sobie w drużynach z wyższych lig i poradzili sobie bez większych problemów w lidze niższej. Grali równo, chociaż zdarzały się wpadki takie jak porażki z mPTechem czy Stowarzyszeniem Odra-Niemen. Te jednak nie przeszkodziły zrealizować celu na miarę potencjału i w przyszłej kampanii ligowej zobaczymy KPO na zapleczu Ekstraligi.
No i na koniec o Kreowaniu Marek, czyli o spadkowiczu, który uzyskał tyle samo oczek co wicemistrz Roberta Jakiela, ale bezpośredni pojedynek z tą kapelą przegrał. To była jedyna porażka "Kreatorów" w całym sezonie. Niestety przytrafiły się aż cztery remisy. O ile remis z Wrocław Cosmos to dobry rezultat, a 0:0 z Odrą-Niemen grając w sześciu to rezultat fantastyczny. To jednak podziały punktów z DOIIB i Deichmannem nie powinny się przydarzyć drużynie realnie walczącej o złoto. Przydarzyły się jednak i Szymon Tuziński musiał zadowolić się brązem. Mimo niestabilnej kadry udało się pokazywać na każdym kroku odpowiednią jakość. Głównymi dyrygentami orkiestry o nazwie "Kreowanie Marek" byli kapitan Tuziński i Filip Ciuba, ale każdy swoją cegiełkę dołożył i voilà - "fioletowi" w błyskawicznym tempie wracają do pierwszej ligi.
Mieli walczyć o medale...
Obok wyżej wspomnianej trójki o medale walczyć miały drużyny, które robiły to w poprzednim sezonie, ale ostatecznie zakończyły tę walkę poza podium. Mowa tutaj o Old Teamie, mPTechu i Motorpolu Wrocław. Drużyny z dużym potencjałem kadrowym, z dobrymi zawodnikami, ale z problemami natury organizacyjno-sportowej. Organizacyjnej, bo przede wszystkim w mPTechu i Motorpolu nie było zbytnio kim grać. Sportowej, bo zawiodła najzwyczajniej w świecie forma sportowa. Wszystkie te drużyny zakończyły granie nawet nie za podium, a...w strefie spadkowej! Razem zdobyli zaledwie 32 punkty, czyli o jedno oczko więcej niż mistrz, a odpowiednio 13, 14 i 16 zabrakło im do trzeciego miejsca. Rozkładając te kapele nieco na czynniki pierwsze to w Old Teamie przede wszystkim defensywa radziła sobie fatalnie, a tutaj widoczne były braki Szymona Górnika i Filipa Borysewicza. W ofensywie natomiast najlepszym strzelcem był nominalny boczny obrońca - Grzegorz Janeczek (4 gole), a Arkadiusz Barski, który z powodu kontuzji granie zakończył na trzecim meczu był drugim najskuteczniejszym graczem. Prawie w ogóle nie grał Kamil Kirej, a inny Kamil - Moczydłowski też tylko był na meczach obecny. Jeśli tylu zawodników zawodzi to ciężko o dobre wyniki. Jest jednak promyk nadziei na przyszłość, bo przecież Old Team już nie raz w historii potrafił odrodzać się jak feniks z popiołów. Trzeba jednak moi drodzy panowie trochę zagrać sparingów i przede wszystkim ustabilizować kadrę.
Motorpol Wrocław to największe rozczarowanie, bo przecież na papierze ta jego kadra naprawdę nie wygląda źle (chociaż jest już dosyć wiekowa). Tomasz Szabłowski, Krzysztof Kobiałka, Wojciech Tomczyk czy Rafał Zdunek. Ci gracze przecież w piłkę grać potrafią. Niestety nie udowadniali tego minionej jesieni. Pierwszy z nich przepuścił aż 34 gole i chociaż wiadomo większość z nich to nie jest jego wina, to jednak "Handlarze" zawsze słynęli z mocnej defensywy i najwyraźniej w świecie ta forma nie mogła być optymalna. Kobiałka w dziewięciu meczach strzelił zaledwie dwa gole. Tylko Tomczyk i Zdunek jako tako punktowali, ale obaj razem rozegrali łącznie dziesięć spotkań. Czwarta najgorsza ofensywa w lidze to też nie jest rzecz, którą można byłoby się pochwalić. Ogólnie to Motorpol nie miał czym się chwalić i zajął przedostatnie miejsce w stawce.
Problemy kadrowe dopadły również mPTech, lecz tutaj apetyty na starcie sezonu były wysokie. W pierwszym swoim meczu drużyna Krzysztofa Moroziuka pokonała faworyzowaną Ogrodomanię, a później ograła spadkowicza z Motorpolu. Niestety od starcia z Kreowaniem Marek "niebiescy" wyśrubowali serię sześciu kolejnych porażek i już wtedy było wiadomo, że nie powalczą o najwyższe laury. Przełamanie nastąpiło 23 października, gdy udało się pokonać zamykający tabelę UPM. Później jeszcze mPTech ograł InsERT Team i skończył granie na czele "strefy spadkowej". Ktoś zapyta? Czy grał Filip Rusiak? A no grał, trochę strzelił (lecz bez dwucyfrówki), bardzo dobrze asystował (został królem asyt drugiej ligi). Niestety też kilka razy nie potrafił zachować nerwów na wodzy i był zawieszony. Wracając jednak do tych osiągnięć o zabarwieniu pozytywnym to niewątpliwie nie miał za dużego wsparcia w kolegach, a miniony sezon dobitnie pokazał jak ważnym graczem w układance o nazwie "mPTech" był Jakub Dytkowski, który jesienią po prostu nie grał.
Sezon z perturbacjami
W piłce nożnej, tabelę dzieli się na tych, którzy walczą o mistrza. Na tych, którzy biją się o utrzymanie oraz tych, którym do tego pierwszego, mimo ambicji, nieco brakuje, a równocześnie są za mocni, żeby ciułać się po dolnych rejonach stawki. Do tej kategorii można było po ostatnim sezonie przypisać Old Blue Angels (czwarta ekipa), Deichmanna i Odrę-Niemen (Ci ostatni zanotowali największy progres). Co łączy wszystkie te drużyny? A no to, że napotkali na perturbacje. OBA do medalu zabrakło pięciu oczek, a największe problemy miało na początku grania, kiedy to w czterech pierwszych meczach zainkasowało zaledwie jedno oczko. Nie strzeliło ani jednego gola i straciło aż 10, a przecież grało tylko z jedną teoretycznie mocarną drużyną - Kreowaniem Marek. Momentem zwrotnym okazało się pokonanie Braku Sponsora i od tamtej pory "Anioły" rozpoczęły marsz ku górze tabeli. W kolejnych ośmiu meczach nie zaznając już żadnej porażki i znajdując (jako jedyni) sposób na ogranie Wrocław Cosmos. Gdyby nie remisy z Deichmannem czy Ogrodomanią to z pewnością byłby awans, ale to jest tylko takie gdybanie. Podsumowując - zawodnicy Piotra Andrzejewskiego mogli uzyskać więcej, ale patrząc na słaby początek - czwarte miejsce trzeba uznać za sukces.
W pewnym momencie kandydatem do awansu wydawało się Stowarzyszenie Odra-Niemen, które finalnie zdobyło 20 oczek i zajęło piątą pozycję. Zespół ten po porażkach z Deichmannem i Brakiem Sponsora później przestawił "wajchę" w odpowiednim kierunku i raz po raz sprawiał niespodzianki. Ograł 1:0 - Ogrodomanię. Ograł 1:0 - OBA. Zwyciężył nad mPTechem - 4:1, zremisował 0:0 z Kreowaniem Marek pokonał również Old Team i postawił trudne warunki Cosmosowi. W międzyczasie przytrafiły mu się rzeczy, które nie powinny przytrafić się drużynie realnie walczącej o medale. Był remis z przedostatnim Motorpolem. Czy porażka z niżej notowanym DOIIB-em. No i przez zaledwie cztery punkty zdobyte w czterech ostatnich meczach - nie ujrzymy Michała Mormula grającego na zapleczu Ekstraligi, ale patrząc na to, że "biało-czarni" radzić musieli sobie bez bramkostrzelnych - Dariusza Sojki czy Mateusza Lubańskiego - dwucyfrowa liczba punktów (z dwójką z przodu) to rezultat fantastyczny.
Patrząc na kadrę Deichmanna spodziewaliśmy się nieco lepszego rezultatu. Drużyna, która powróciła do Wrocbalu po latach, posiadała w swoich szeregach zawodników z przeszłością w wyższych ligach. Kacper Korkosz, Dominik Leja, Rafał Winograd czy Marcin Musielak to nazwiska, które powinny przewyższać drugoligową rzeczywistość. Ostatecznie jednak nie było tego aż tak do końca widać. Co prawda Leja strzelił siedem goli, a Korkosz był kreatorem gry "zielonych" to jednak jako zespół Deichmann nie funkcjonował na odpowiednim poziomie. Jego forma była niestabilna. Z jednej strony potrafił zremisować z OBA, Kreowaniem Marek, wysoko ograć DOIIB czy napsuć krwi Cosmosowi, a z drugiej strony przytrafiły im się porażki z Motorpolem, Old Teamem czy Brakiem Sponsora, czyli odpowiednio z 12, 11 i 9 drużyną. Gdyby w tych starciach były punkty to miejsce byłoby wyższe, a czy dawałoby awans? Tego się już niestety nie dowiemy.
Status quo czy progresja?
DOIIB, InsERT Team i Brak Sponsora zanotowały awans w tabeli w stosunku do poprzedniej, wiosennej kampanii ligowej. "Inżynierowie" zamiast 8 zajęli 7 miejsce, a pozostali zanotowali awans o dwie lokaty. "Programiści" zakończyli granie na ósmej, a BS na dziewiątej pozycji. W przypadku Dolnośląśkiej Okręgowej Izby Inżynierów Budowlanych zdobycz punktowa była o dwa oczka mniejsza, a i doszło do dość ciekawej sytuacji, w której to w 12 spotkaniach zespół ten zanotował 4 wygrane, 4 mecze zremisował i 4 przegrał, strzelając 22 gole i 22 gole tracąc. Wiosną byli bezkompromisowi sześć meczów wygrywając i sześć przegrywając. Wiosną też więcej bramek strzelili (11 więcej), ale za to też więcej stracili - o 9 więcej.
InsERT punktowo zgarnął trzy oczka więcej, więcej meczów wygrał, strzelił aż 18 goli więcej i jednego mniej stracił. Największy progres punktowy miał Brak Sponsora, który teraz uzyskał pięć skalpów więcej, strzelił też trzy gole więcej, ale za to w obronie zrobił duży regres, bo dodatkowo musiał wyciągać piłkę z siatki 11 razy.
Wiadomo działania na liczbach i statystyki nie dają odpowiedzi na wszystkie pytania, ale czy dały na te postawione w tytule podrozdziału? W pewnym sensie tak. Z jednej strony wyżej wymienione kapele zanotowały progres, ale z drugiej? Z drugiej ta poprawa nie zmieniła niczego w sytuacji tej drużyny. Tak czy siak uplasowały się w dolnej części tabeli i nie miały realnej szansy na to, żeby zawalczyć o najwyższe laury. DOIIB potrafił zremisować z OBA i Kreowaniem Marek, ale też zremisował z Motorpolem i Old Teamem. Brak Sponsora umiał wygrać z Deichmannem czy Odrą-Niemen, ale też dostał bęcki od Ogrodomanii czy InsERT-u. "Programiści" natomiast jako duży sukces mogą poczytać rozbicie OBA (przyp. 7:0), ale też tracili punkty Motorpolem czy mPTechem. Można rzec, że status quo zostało zachowane i dopiero znaczący sukces w historii może je po prostu zmienić.
UPM znowu na dnie
No i na koniec słów kilka o drużynie, która tabelę zamknęła, czyli o FC UPM. "Gryfiny" zdobyły zaledwie 4 punkty w 12 spotkaniach i co prawda nie posiadały najgorszej obrony, to jednak w ofensywie wyglądało to mizernie (zaledwie 15 goli strzelonych). Zespół ten miewał dobre mecze z Brakiem Sponsora (wygrana), z Old Teamem (remis). Potrafił przeciwstawić się Ogrodomanii (0:2) czy Odrze-Niemen (1:2), ale większość spotkań przegrał w sposób znaczący. Aż osiem porażek różnicą co najmniej trzech goli. Znów zatem zabrakło odpowiedniej jakości, co pokazuje, że jeśli UPM chce w niedalekiej przyszłości powalczyć o nieco lepsze miejsca to musi dokonać znaczących transferów. Tylko Michał Muzia trzymał minionej jesieni niezły poziom (strzelił 1/3 wszystkich bramek drużyny), ale jeden gracz to za mało. Żeby punktować lepiej trzeba więcej strzelać, a żeby więcej strzelać to takich Muziów musi być dwóch, a może i nawet trzech. Bez tego ani rusz.