Podsumowań sezonu ciąg dalszy, a teraz zajmiemy się Wrocbalową Ligą Biznesu. Tutaj dwie klasy rozgrywkowe, a ze względu na przyszłosezonową reformę ligi - od pierwszej do ostatniej kolejki było o co grać. Wiele rozstrzygnięć było zaskakujących, a kilku mogliśmy się spodziewać. O tym wszystkim napisałem w poniższym tekście.
Odbudowa i mistrzostwo T.B. Fidaszowi znowu czegoś zabrakło. Ekstraliga nie dla Baumitu i Planety. Kasus Busa.
Po dwóch sezonach marazmu, kiedy to T.B 85 Team sezon kończyło z niczym, no bo przecież zajmowało siódme i czwarte miejsce na koniec, w końcu wróciło na szczyt. W tym sezonie zespół Łukasza Zakrzewskiego był poza konkurencją, chociaż składu jakoś mocno nie zmienił. Wystarczyło jednak ustabilizować sytuację kadrową, tak, żeby co mecz móc korzystać z niemalże optymalnego ustawienia. Transfer Krystiana Jakubowskiego zaś tylko rywalizację wzmocnił. Tutaj w każdej formacji mistrz miał liderów. W bramce dobrze spisywał się Paweł Nowak, w obronie Marcin Majak, w pomocy Łukasz Zakrzewski, a w ataku szaleli Michał Perszke i przede wszystkim Kacper Biliński, który też został najlepszym strzelcem Ekstraklasy. Drużynowo T.B najskuteczniej atakowało (53 bramki strzelone) i miało drugą najlepszą defensywę (25 goli na minusie). Sezon zawodnicy "Sezona" Zakrzewskiego zakończyli z dwiema porażkami, ale tą drugą zanotowali już będąc świeżo upieczonym mistrzem.
Mistrzostwo dla T.B oznaczało to, że pozycji z wiosny nie obroniła Wielka Niewiadoma. Srebrny medal i zdobyty Puchar Mistrzów to i tak bardzo dobry rezultat uzyskany przez ekipę Andrzeja Jaskowskiego, która przecież miewała tej jesieni załamania formy. Świetnie w rozgrywki weszła, pierwsze cztery mecze wygrywając, potem w czterech kolejnych zanotowała aż trzy porażki i to te przesądziły o braku złota. Ostatnie trzy gry to trzy zwycięstwa, które nie tylko pozwoliły zakwalifikować się do Ekstraligi, ale zakończyć granie na podium. WN w tym sezonie nie grał olśniewająco - mało jak na swoje standardy bramek strzelił (32), a także dużo stracił (27). Żaden też zawodnik tej drużyny w klasyfikacji kanadyjskiej nie uzyskał więcej niż 10 punktów, a najlepsi w tym względzie byli obrońca - Adam Smarzyński (8 oczek) oraz pomocnik - Łukasz Łazorczyk (9 punktów), który jeszcze wiosną walczył na chwałę GOJI Wrocław. Wniosek można było wysnuć prosty - znów kolektywna gra dała Wielkiej medale, ale brak lidera sprawił, że mistrzostwo przeszło koło nosa.
Przypadek Gumzamet Fidasza jest dosyć ciekawy. Zespół ten wiosną grał najlepszą piłkę w lidze, a i tak zgarnął tylko i wyłącznie srebrny medal. Teraz wydawało się, że w końcu zła karta się odwróci i mistrzostwo stanie się faktem. Nic z tego! O ile połowę sezonu Fidasz miał bardzo dobrą i liderował w stawce z dorobkiem 16 punktów w 6 meczach, to jednak wszystko zaczęło się psuć od porażki z T.B 85 Team. W ostatnich pięciu meczach gracze Adriana Gorzki przegrali trzykrotnie (z T.B, Wielką i Baumitem) i musieli zadowolić się tylko i wyłącznie brązowymi krążkami. Co zaważyło o takim obrocie spraw? Trudno powiedzieć, no bo przecież jakość piłkarską Fidasz ma dużą, poprawił się w grze obronnej, a w ofensywie nadal wszystko jak należy robił Marcin Michalkiewicz. Wydaje się zatem, że w kluczowej fazie sezonu chyba głowy zawodników nie zadziałały tak jak powinny.
Szpilmacherzy to bardzo ciekawy przypadek. Od kilku sezonów zespół ten nalega na to, żeby wpuścić ich do niższej klasy rozgrywkowej, a no bo są już starzy, a no, bo chcą już się tą grą pobawić, a bo już poziom zawodników nie ten co kiedyś. Jednak jeśli przychodzi co do czego to "Szpilki" nie zawodzą. W tym sezonie do końca walczyły o medal, ale na skutek porażki z Wielką Niewiadomą w ostatniej kolejce - nie udało się takowego zdobyć. Przez cały sezon gracze Pawła Kalinowskiego prezentowali dobry poziom gry, ale w starciach z drużynami TOP 5 zgarnęli tylko trzy oczka. To zaważyło o tym, że medali nie udało się uzyskać, a fakt, że w starciach z drużynami ze strefy spadkowej ugrali 19 z możliwych 21 oczek sprawił, że z ligi nie spadli.
W ostatnich czterech sezonach Industrial Solutions Group trzykrotnie zajmował piąte miejsce w tabeli i tak było też i tym razem. Progres w stosunku do wiosny jest znaczący (wtedy ISG zajęło dopiero dziewiątą lokatę), ale gdyby nie szalona końcówka sezonu ISG mogłoby zanotować spadek do pierwszej ligi. O utrzymaniu i piątym miejscu zaważyła mała tabela, w której ekipa Bartłomieja Zycha była gorsza od Szpilmacherów, ale zaprezentowała się lepiej niż BNY Mellon. W sezonie Industrial nadal bardzo dużo bramek strzelał (drugi najlepszy atak w lidze), ale przede wszystkim poprawił się w defensywie - stracił aż 15 bramek mniej. Duża w tym zasługa Marka Szczepanika, który był liderem defensywy ISG. W przodzie nadal szalał Rafał Tomala, po raz kolejny zostając królem strzelców Ekstraklasy, a lepsze liczby niż ostatnio wyśrubowali Adrian Puchała i Jakub Kazanecki. Piąte miejsce nie oznaczało jednak bezpośredniego awansu do Ekstraligi, bowiem trzeba było jeszcze rozegrać baraż z wicemistrzem ligi pierwszej. Tutaj jednak sensacji nie było. ISG rozbiło swojego przeciwnika - 9:0 i na wiosnę grać będzie w elicie!
BNY Mellon, gdyby nie reforma ligi, to byśmy mówili o nim jako o największej niespodziance sezonu. Zespół, który co roku do końca bił się o utrzymanie, zajmując czwarte czy piąte miejsce od końca, czy często też z Ekstraklasą się żegnając, teraz zakończył granie w środku stawki i tylko "mała tabela" zadecydowała o tym, że ekipa Michała Dranki nie będzie grać w przyszłym sezonie w Ekstralidze. Tak czy siak 19 punktów zdobytych to wynik świetny, a patrząc na to, że na taki dorobek złożyły się wygrane z T.B 85 Team, Industrial Solutions Group, Baumitem (10:2!!!) oraz remis z Fidaszem to robi jeszcze większe wrażenie. Kluczowe w kwestii wejścia do elity okazały mecze z Planetą Mebla i Piorunem, które Mellon przegrał. Co było kluczem do lepszej postawy tej drużyny jesienią? Na pewno szersza kadra i udany transfer Anatolliego Reshetniaka, który nie tylko został najlepszym kanadyjczykiem w zespole, ale swoją boiskową postawą wymusił zmianę sposobu gry. Mellon nie ograniczał się już tylko do bicia stałych fragmentów gry, ale potrafił również szybko kontratakować i udanie rozgrywać akcje w ataku pozycyjnym.
Największym rozczarowaniem minionego sezonu jest niewątpliwie Baumit. Już w ostatnich sezonach mogliśmy znaleźć symptomy, które mówiły o tym, że zespół Grzegorza Kędzierskiego traci swój blask. Trudno się jednak nie dziwić - zawodnicy tej drużyny zdobyli już we Wrocbalu praktycznie wszystko, a na dodatek z roku na rok są coraz starsi. Zimą w OFC już tak zdecydowanie tytułu nie zdobyli, a wiosną niewiele brakowało, a zakończyliby sezon poza podium. Teraz szczęścia już nie było zbyt wiele. Od początku sezonu zespół Grzegorza Kędzierskiego grał poniżej oczekiwań. Z trudem pokonał Kasztaniaki, potem zdecydowanie ograł Brzmienie Miasta, a prawdziwe problemy zaczęły się od 15.09, od porażki z Planetą Mebla. Potem była porażka z Busem Marco Polo, remisy z Piorunem i Szpilmacherami, wygrana z Wielką, kolejny remis, z ISG i bolesna klęska z BNY Mellon! Tylko 12 punktów po...9 meczach - SZOK! W końcówce grając już z nożem na gardle, ale wiedząc też, że nie wszystko leży już w ich własnych nogach, Baumit wygrał z Fidaszem i T.B i finalnie do wejścia do Ekstraligi zabrakło mu jednego oczka. O przyczynach takiego stanu rzeczy już napisałem wcześniej - kiedyś w końcu musiał przytrafić się ten gorszy sezon. Czy możemy mówić o końcu Baumitu? Tego na pewno nie powiem.
Po Baumicie drugim największym rozczarowaniem była postawa Planety Mebla. Wiosną tej drużynie niewiele brakowało, żeby zgarnąć brązowy medal, a jesienią zgarnęli tylko 12 punktów. Pod każdym względem zaprezentowali się gorzej niż poprzednio. Gorzej bronili, przegrywali z rywalami, z którymi będąc w swojej optymalnej formie - nigdy by nie przegrali, a co kluczowe słabo prezentowali się w ofensywie. Tylko 22 gole strzelone (3 dodane poprzez walkower z Busem Marco Polo). Najlepsi strzelcy, czyli Mariusz Płatek i Grzegorz Kozioł strzelili odpowiednio 5 i 6 bramek, a i tak to wystarczyło, żeby zdobyć 50% całego dorobku bramkowego drużyny. Aż w czterech meczach nie udało się znaleźć "Połączonym Piłką" sposobu na pokonanie bramkarza rywali. O ile w starciach z T.B i Wielką Niewiadomą taka sytuacja mogłaby się zdarzyć, o tyle z Kasztaniakami i Piorunem jest to już coś co chluby nie przynosi. Co zatem było przyczyną tak słabej postawy? Oprócz słabej postawy w ofensywie czynników było kilka. Kontuzje (cały sezon bez Adama Cylnego), problemy kadrowe - na meczach oprócz Cylnego nie zjawiali się Petro Zubrytskyi, Dima Budasov czy Jarosław Matkowski, a w każdym spotkaniu zagrał tylko i wyłącznie bramkarz - Dawid Pałasz. No jeżeli w meczu zagrać musiał po wielu, wielu latach sam kierownik - Michał Pondel i to jeszcze w ataku,to nie było z tą Planetą dobrze...
Piorun Zaodrze gdyby nie reforma ligi to byłby ostatnim zespołem, który uchroniłby się przed degradacją. Zespół Marcina Stachowicza jako beniaminek zaprezentował się nieźle. 11 punktów w 11 meczach to dobry rezultat zwłaszcza, że kadra przez cały sezon stabilna nie była. Wszystkie te punkty "Pioruny" zdobyły do 11 października. Na plus trzeba im przypisać ogranie Mellona, Planety i zremisowanie z Baumitem. W końcówce sezonu, a więc w czterech ostatnich meczach beniaminek zgarnął natomiast tylko jedno oczko, w tych starciach tracąc aż 23 gole. Tak czy siak nie był to zły sezon Pioruna, ale w Ekstralidze tego zespołu nie zobaczymy.
Trzy ostatnie lokaty zajęły drużyny, po których moglibyśmy się tego przed sezonem spodziewać. Na 10 miejscu uplasowały się FC Kasztaniaki, które udowodniły tym samym, że drugi sezon po awansie jest zdecydowanie trudniejszy niż pierwszy. W tym pierwszym jako beniaminek familia Tomczyków i spółka wygrali pięć spotkań, w tym niemalże wszystkie z rywalami, którzy uplasowali się poniżej nich (nie licząc ISG). Na tym zbudowali swoje utrzymanie. Teraz już z tymi przeciwnikami ugrali zaledwie cztery oczka - pokonując Busa Marco Polo i remisując z Piorunem Zaodrze. Przegrali znacząco z Brzmieniem Miasta i co prawda ograli Planetę Mebla i ISG, ale to nie pozwoliło im zaprezentować się lepiej. W czym można upatrywać przyczyn słabszej postawy oprócz tego, że sezon wiosenny wybitnie się Kasztaniakom udał? Przecież Dominik Tomczyk i Jakub Pondel trzymali poziom. Niestety tylko oni, bo pozostali zagrali poniżej swojego potencjału.
Brzmienie Miasta przyjmując miejsce w Ekstraklasie od Motorpolu Wrocław wiedziało, że musi się wzmocnić, żeby cokolwiek w elicie zdziałać. Do grania wrócił Marcel Schmidt, regularnie na mecze przychodzili Konrad Hylewicz i Mariusz Szpyra, ale zabrakło wzmocnienia bloku obronnego. W ofensywie jakoś to wyglądało (31 goli na plusie), ale w defensywie gorzej bronił tylko Bus Marco Polo - 45 bramek straconych. Jak mawiał klasyk: "Atak wygrywa mecze. Obrona wygrywa mistrzostwa". W tym przypadku ani atak dużo meczów nie wygrał - tylko dwa triufmy z Busem i Kasztaniakami, a samych starciach z Baumitem, Planetą czy Industrialem stracone 22 gole. Nie mogło to się potoczyć inaczej.
Kasus Busa Marco Polo powinien znać każdy. Zespół za mocny na WLB1, a za słaby na Ekstraklasę. Zespół wiosną mający kim grać, a jesienią borykający się z problemami kadrowymi. Tak było i tym razem. "Autobusy" miały kilka dobrych spotkań, ale kompletnie poziomem odstawały od pozostałych ektraklasowiczów (najgrosza obrona i atak). Szczęśliwie udało im się wygrać jeden, jedyny mecz, z Baumitem, ale później było już tylko gorzej. Przyczyn takiej postawy było kilka. Marek Szczepanik w końcówce okienka transferowego odszedł do ISG, tak więc były problemy z obsadą bramki. Paweł Garyga na mecze nie przychodził. Ławka była krótka lub nie było jej wcale, a Dominik Leja nie miał z kim w ofensywie grać. Nie skończyło się to wszystko dobrze. Czy na wiosnę będzie lepiej? Niewątpliwie powinno być lepiej, ale tym razem awansować do Ekstraligi będzie niezwykle ciężko.
Kapitalny beniaminek. Politechnika nie zwojowała ligi. Czar Motorpolu prysł.
Zmagania w pierwszej lidze były niezwykle zacięte, ale zdominował je niespodziewanie Grafen Polska, czyli beniaminek. Przedstawiciele tej drużyny w kuluarach często wspominali, że ich celem jest szybkie awansowanie do elity, ale, że dokonane zostanie to tak szybko, tego się nie spodziewałem. Zespół ten grał najrówniej ze wszystkich. Jak bowiem inaczej nazwać sytuację w której przegrywa się tylko jeden mecz i pozostałe wygrywa w sposób raczej pewny. Arkadiusz Szewczuk może pochwalić swoich zawodników, bo oni nie tylko trzymali dobrą frekwencję, ale gdy już wychodzili na murawę to dawali z siebie 100%. Liderów było tutaj kilku. W tyłach rządzili Adam Pelczar i Allan Mierzwa, a w przodzie świetnie odnajdowali się Bartłomiej Żmijewski, Dariusz Sojka i przede wszystkim Rafał Gorczyca, który był najjaśniejszą postacią Grafenu. Zespół ten najwięcej bramek w sezonie strzelił i najmniej stracił. Można więc wypowiadać się o nich w samych superlatywach, ale czy w Ekstralidze również będą sobie tak dobrze poczynać - tutaj poprzeczka jest zawieszona niezwykle wysoko!
Bardzo dobry sezon rozegrał również Ołer Meble Ogrodowe, który uplasował się cztery punkty za mistrzem i jako jedyny znalazł sposób na jego pokonanie. Czy zespół Marcina Lechiniaka mógł osiągnąć coś więcej? Mógł, ale w starciach z GOJĄ Wrocław i Żarem Tropików musiałby zgarnąć sześć, a nie zaledwie dwa oczka. Tak czy siak jesienią "zieloni" zagrali bardzo dobrze, a oprócz Damiana Karczewskiego duży wpływ na grę tej drużyny miał Łukasz Zamojski i Michał Łuczak. Niestety w starciu barażowym z ekstraklasowym Industrial Solutions Group nawet posiadając wyżej wspomnianą trójkę - nie udało się ugrać niczego i w przyszłym sezonie Ołer zagra ponownie w pierwszej lidze.
Trzecie miejsce zajął kolejny z beniaminków - Kreowanie Marek co również było sporym zaskoczeniem. Tutaj wielkich gwiazd nie było, a więc liczyć musiał się zgrany kolektyw, który swoich kibiców nie zawiódł. Z roli kapitana należycie wywiązywał się Szymon Tuziński, który został najlepszym kanadyjczykiem w drużynie, a swoje cegiełki dołożyli Adam Tołłoczko i Michał Sigel. Zespół ten miał kapitalną końcówkę sezonu cztery ostatnie mecze wygrywając, ale przydarzyły mu się wpadki z Żarem Tropików i Motorpolem.
Po spadku z Ekstraklasy GOJA Wrocław musiała się odbudować, a taki proces z reguły trwa długo i nie zawsze od razu się wszystko udaje. Tak można określić minioną kampanię ligową w wykonaniu ekipy Patryka Obary, która finalnie zajęła wysokie, czwarte miejsce. Trzeba przecież dodać, że radzić sobie musiała w tym sezonie bez Łukasza Łazroczyka (transfer do Wielkiej Niewiadomej), Mateusza Chodorskiego (kontuzja) i takich graczy jak Mateusz Brzęczek czy Piotr Gotfryd. Za uszy swój zespół ciągnął tej jesieni Bartłomiej Kowalski, u którego widać, że nie ma ani jednego śladu po wcześniejszej, poważnej kontuzji. Bartek strzelił 22 bramki dla swojej drużyny, a pozostali jego koledzy tylko 13 razy znajdowali drogę do bramki przeciwników. Dołożył do tego sześć asyst. Można zatem śmiało stwierdzić, że bez niego - tak dobrego rezultatu by nie było.
Dla Politechniki Wrocławskiej gra w pierwszej lidze miała być tylko przetarciem przed poważnym graniem w Ekstraklasie czy też w Ekstralidze. Niestety boisko wszystko zweryfikowało zupełnie inaczej. Co prawda po kapitalnym początku sezonu i czterech przekonywujących zwycięstwach - można było zacierać ręce, to jednak po porażce z GOJĄ Wrocław coś się zacięło. W siedmiu kolejnych meczach Bartosz Jaśkowiak i spółka uzbierali tylko osiem skalpów i zamiast walczyć o medale, do końca musieli oglądać się za siebie, aby przypadkiem z pierwszej ligi nie spaść. Fakt faktem, w tych wszystkich rozegranych meczach to "Polibuda" dyktowała warunki gry, ale za to punktów nie przyznają i tych "zielonym" zabrakło.
Drugi z bardziej doświadczonych zespołów w pierwszej lidze (po Politechnice) również mógł osiągnąć lepszy rezultat, ale także zawiódł w końcówce sezonu. Mowa o Old Blue Angels, które do podium straciło sześć punktów, a w pewnym momencie liczyło się nawet w grze o baraże na koniec sezonu. Niestety jednak gdy w pięciu ostatnich meczach wygrywa się tylko raz i zdobywa się ogólem cztery oczka, to ciężko o coś więcej. "Anioły" i tak zagrały niezły sezon, zgarniając cztery punkty więcej niż jesienią. To pozwoliło się na zapleczu Ekstraklasy utrzymać, a więc plan minimum został wykonany.
W strefie spadkowej znalazł się Żar Tropików, który uzbierał jeden punkt mniej od Old Blue Angels i Politechniki. Żeby się w pierwszej lidze utrzymać wystarczyło w swoim przedostatnim meczu nie przegrać ze zdegradowanym już wcześniej Brakiem Sponsora. Ta sztuka się nie udała i degradacja stała się faktem. Tak czy siak forma "Palm" była niemalże taka jak przed rokiem (ilość puntków identyczna), tyle, że wtedy te 18 punktów dało spokojny ligowy byt, a teraz skończyło się na spadku do niższej klasy rozgrywkowej.
Pięć punktów mniej od Żaru zgromadziło Eko-Okna S.A i cztery mniej niż w poprzedniej kampanii ligowej. Zespół ten punktował tylko z rywalami niżej notowanymi, będąc uzależnionym od tego co zrobi Jakub Samborski. On spisywał się bez zarzutu. Strzelił 12 goli, zanotował pięć asyst co stanowiło ponad 50% wszystkich trafień swojej drużyny w sezonie. Gdyby pozostali potrafili dorównać poziomem do "Sambora" być może "niebiescy" osiągnęliby coś więcej.
Punkt na mecz zdobywali przedstawiciele Sennder Polska i wydaje się, że patrząc na problemy kadrowe jakie nękały tą drużynę przez większość sezonu to trzeba ten rezultat uznać jako coś pozytywnego. "Oranje" niemalże przez całą jesień radzić musieli sobie bez swojego najlepszego zawodnika - Mateusza Fedyny. Nie grali również Adam Miazgowski i Paweł Zieliński, a bardzo rzadko występował Michał Wojciechowski. Pod ich nieobecność grę Senndera na swoje barki musiał wziąć Krzysztof Koronkiewicz. Kapitan nie zawiódł, ale osamotniony w przodzie nie mógł zdziałać więcej. Wyższej lokaty trudno było się zatem w przypadku tej drużyny spodziewać.
Brak Sponsora długo pozostał w grze o utrzymanie, ale finalnie zgarnął tyle samo punktów co Sennder i się z pierwszą ligą pożegnał. Największym sukcesem beniaminka było ogranie Żaru Tropików w ostatnim meczu sezonu i tym samym zabranie mu utrzymania. Poza tym wygrali tylko i wyłącznie z niżej notowanymi przeciwnikami. Na dodatek stracili najwięcej goli spośród wszystkich przedstawicieli Wrocbalowej Ligi Biznesu. W takich okolicznościach nie dało się ugrać niczego więcej.
Dopiero jedenastą pozycję zajął Motorpol Wrocław i była to największa niespodzianka w tym sezonie pierwszej ligi. Zespół, który wiosną zachwycał wszystkich i zgarnął brązowe medale. Przed sezonem zrzekł się awansu i jak się okazało - dobrze zrobił, bo jesień do niego nie należała. Z drużyny, która nie tylko zgarnęła wiosną 24 punkty, która przegrała tylko dwa razy i straciła zaledwie 10 goli nie pozostało nic. Jesienią ekipa Tomasza Szabłowskiego wywalczyła połowę punktów mniej, przegrała cztery mecze więcej i ponad połowę bramek więcej straciła. Zbiegło się to wszystko z gorszą postawą wielu zawodników, ale przede wszystkim Krzysztofa Kobiałki i wcześniej wspomnianego Szabłowskiego. Pierwszy co prawda liczby miał lepsze, ale nie przekładały się one na punkty, a drugi nie tylko radziej zachowywał czyste konta, nie tylko wpuszczał więcej goli, ale miał przede wszystkim mniej wyróżnień indywidualnych. W efekcie końcowym "Handlarze" zakończyli granie na trzecim miejscu od końca i w przyszłym sezonie będą rywalizować o punkty na poziomie drugoligowym.
Od pozostałych drużyn znacząco odbiegały w tym sezonie InsERT Team i Stowarzyszenie Odra-Niemen. Pierwsi tak samo jak Motorpol Wrocław zanotowali ogromny regres w swoich poczynaniach. Wiosną nie tylko zdobyli 20 punktów więcej, nie tylko więcej bramek strzelili i zdecydowanie mniej stracili, ale przede wszystkim grali lepiej. Maciej Siwek występujący regularnie wyśrubował bardzo dobre liczby. Przy nim również Łukasz Such i Konrad Nowak lepiej się prezentowali. Teraz Siwka zabrakło i chociaż w jego buty w miarę udanie wszedł Rafał Zych to jednak nie potrafił zostać liderem "Programistów". Tylko dwa punkty przez nich zdobyte to wynik mierny (tych oczek było pięć, ale trzy zostały odebrane za walkowera) i trzeba liczyć, że odbudowa przyjdzie w drugiej lidze, bo przecież InsERT potencjał posiada wyższy niż przedostatnia lokata.
O ile InsERT w wielu swoich meczach był trudnym "orzechem do zgryzienia" dla przeciwników to dla większości drużyn potyczki ze Stowarzyszeniem Odra-Niemen były raczej formalnością. Tylko jeden punkt zdobyła ekipa Dominika Rozpędowskiego (z InsERT-em). Strzeliła tylko 10 goli i aż 55 straciła. W tej drugiej statystyce rezultat winien być zdecydowanie bardziej okazały, ale dzięki kapitalnej postawie kierownika Rozpędowskiego między słupkami było lepiej. Przypomniała się w tym sezonie Odra za swoich najgorszych lat, która często na boisku była po prostu nieporadna. Mało grał Mateusz Lubański. Słabo prezentowali się Karol Sawczuk i Rafał Osowski, a Michał Mormul...nawet on nie potrafił znaleźć drogi do bramki przeciwników. Taka sytuacja nie mogła zakończyć się niczym innym niż hucznym spadkiem do drugiej ligi.
Autor: Michał Pondel
e-mail: m.pondel@wrocbal.pl